Kojarzycie ten szablon memów polegający na prześmiewczym porównywaniu przodu choinki z jej biednie ozdobionym tyłem? Ja co prawda ostatni raz spotkałem się z nim dobre kilka lat temu, ale mam wrażenie, że dość skutecznie opisałby on reprezentację Włoch w skokach narciarskich. Niezły pierwszy garnitur, ale dalej? Aby znaleźć kogoś rywalizującego na arenie międzynarodowej, trzeba by zajrzeć do…Alpen Cup, więc teorytycznie czwartej ligi. Jeszcze niedawno twierdziłem, że Włochy to jeden z pierwszych krajów, który pewnie zniknie z mapy skoków. Zeszły weekend jednak stanowił sygnał, że nic takiego wcale nie musi się wydarzyć.
Temat tego wpisu to niewątpliwie coś dla koneserów. Ale kiedy mamy środek lata i realnie nawet z zawodów teorytycznie najwyższej rangi nie ma co wyciągać jakichkolwiek wniosków, lubię sobie czasem pośledzić jakiś FIS Cup. Na przykład taki w Rasnovie, z dwudziestoma zawodnikami, a w tym piętnastoma Rumunami na liście. Ale dobre i Villach – to właśnie tam w zeszły weekend zainaugurowano „skokową trzecią ligę”. I choć Rasnova oczywiście nic nie przebije, to był właśnie taki FIS Cup, który z pewnością spełnił specyficzne oczekiwania freaków. Na liście mieliśmy: reprezentanta Tajlandii, dwóch Gruzinów, dwóch skoczków z rocznika 2010 i sporo debiutantów. Wśród nich znaleźli się Włosi – Martin Chenetti (rocznik 09) i Min Iorio (08).
Dlaczego z włoskimi skokami było tak źle?
Przenieśmy się do początku kampanii 2023/24. Inauguracja w Ruce nabiera dość sensacyjnego przebiegu. Swoje premierowe punkty zdobywa niemal anonimowy Andrea Campregher. Po kilka „oczek” dokładają też Alex Insam i Giovanni Bresadola, a Francesco Cecon choć nie otworzył wówczas swojego dorobku, zaliczył obiecujące treningi i na tamten moment najlepszy weekend w karierze. Reprezentacja Włoch została przez niektórych okrzyknięta rewelacją, która w przyszłości może napsuć krwi gigantom z TOP6. Problem w tym, że oprócz tej czwórki, dalej nie było praktycznie nikogo. Puchar Kontynentalny? Pusto. FIS Cup? Jeden weekend Zambenedettiego w Zakopanem, gdzie plasował się w siódmej dziesiątce. Dopiero w Alpen Cupie duet Zambenedetti-Gartner faktycznie kilka razy się pojawił, plasując się i tak daleko poza TOP30, a nieraz i TOP50. A szybko okazało się, że Campregher już nigdy do tej Ruki nie nawiązał i niedawno odwiesił narty na kołek, Cecon pucharowych punktów nie zdobył do dziś, a cała nadzieja w dwóch zawodnikach. Z czego Bresadola ma wyjątkowego pecha do kontuzji. To jest balansowanie na naprawdę niezwykle cienkiej granicy. Doskonale przekonali się o tym Czesi, którym nie wypalił obiecujący Polasek, Stursa i raptem zawinęła się cała dyscyplina w tym kraju. W ten weekend nastąpił jednak pewien przełom.
Impuls na włoskim zapleczu
Zakończony FIS Cup w Villach zdaje się dość wyraźnie sygnalizować, że dziura na włoskim zapleczu została w odpowiednim momencie zalepiona. Gartner, dla którego dotychczas rekordem w trzeciej lidze była 55. lokata, zajął 19. i 29. miejsce. Dwukrotnie stosunkowo bliski szczęścia był debiutant Iorio, który jeszcze zeszłej zimy dosłownie podpisywał listy w Alpen Cupie, kończąc nieraz w ósmej, czy nawet dziewiątej dziesiątce. Nieźle w jednym z konkursów wypadł też drugi z debiutantów – Martin Chenetti (39. miejsce), który dotychczas był kombinatorem norweskim. Słabiutko wypadł jedynie Zambenedetti, ale i tak – dotychczas absolutnie nie mieli kim skakać w trzeciej lidze. Teraz mają trójkę, która przy normalnej obsadzie zdaje się mieć punkty w zasięgu. Potencjalny happy end, który interesuje pewnie łącznie ze mną maksymalnie z pięć osób, ale właśnie między innymi dla takich wariatów powstał ten portal.
Fot. Pixabay





Antoni
Mimo tego, że wciąż to jedynie letni cykl, widać we włoskim zapleczu poprawę, o której piszesz. Sam nie mogę się doczekać by śledzić zawody niższych rang, aby śledzić ich wyniki.