Subiektywnie o skokach

Bądź na bieżąco ze światem skoków

Nowe kombinezony w skokach mogą namieszać bardziej, niż myślisz

fot. Kai Taller/Arena Akcji

FIS postanowił zrobić skoczkom niezłego psikusa i niespełna rok przed Igrzyskami Olimpijskimi – wprowadził wielkie zmiany przepisów odnośnie dozwolonej powierzchni kombinezonów. Według głosów ze środowiska, jest to powrót do zasad, które panowały ostatnio dobre 10 lat temu. Skutki powoli stają się zauważalne.

Zazwyczaj przeciętny kibic nie ma żadnego interesu w tym, by śledzić z zapartym tchem wszelkie korekty odnośnie przepisów sprzętowych, które FIS co jakiś czas reguluje. Jest to sprawa niezwykle skomplikowana – podejrzewam, że czasami nawet dla ludzi wewnątrz skokowego środowiska. Tym razem jednak są przesłanki jasno sugerujące, że nastała prawdziwa rewolucja, która może namieszać. w czołówce.

O co chodzi?

Od tego lata w życie weszły zasady, wedle których pomniejszona została powierzchnia kombinezonów. To utrudni pracę w powietrzu, a kosztem tego zyskuje na znaczeniu siła odbicia.

Myślę, że jest w tym trochę racji, że jednak zmniejszenie tej powierzchni nośnej będzie trochę premiowało style skakania, które będą wykorzystywały mocne odbicie. Trzeba na pewno umieć sobie szanować tę wysokość, bo przy tej zmniejszonej powierzchni praca w powietrzu na dole jest trochę cięższa. – tak zmiany wytłumaczył Dawid Kubacki w rozmowie, którą przeprowadziłem wraz z Bartoszem Boguniem przed LGP w Wiśle.

Jeśli złożymy do kupy wypowiedzi wszystkich zawodników, którzy skomentowali już ten temat, wysuwa się jeden wniosek – lotnicy mają kłopot. Będą musieli dostosować się do nowych realiów.

Jak nowe kombinezony już teraz wpływają na skoki?

Letnie Grand Prix to cykl do którego należy podchodzić z pewnym dystansem i wszelkie niespodzianki są tu na porządku dziennym. Jeśli jednak przeanalizujemy występy pojedynczych zawodników, to możemy zauważyć, że faktycznie już na tym etapie zmiany sprzętowe narobiły trochę bałaganu. To wciąż po części tylko domysły, prawdziwe efekty zaobserwujemy zimą, ale weźmy pod lupę choćby dwóch reprezentantów Polski.

To, że Maciej Kot może być beneficjentem zmian sprzętowych, miał sugerować mu nawet sam Stefan Horngacher. W końcu to właśnie lot jest największym mankamentem w skokach naszego reprezentanta. I pierwszy międzynarodowy konkurs Macieja po wprowadzeniu tychże zmian, zakończył się dla niego…zwycięstwem. Pierwszym od 8.5 roku w zawodach elity. Przypadek? Tego nie wiem. Ale przykładów potencjalnego oddziaływania nowego sprzętu na skoki poszczególnych zawodników, jest dużo więcej.

Miałem powiedzieć o dwóch polskich reprezentantach. No to niestety na przeciwnym biegunie w stosunku do Kota, znajduje się Paweł Wąsek. 26-latek od marca zjechał z poziomu ścisłej czołówki Pucharu Świata, do okupowania ogonów tabeli w średnio obsadzonych zawodach Letniego Grand Prix. Trochę dziwne – choć taki wakacyjny kryzys formy nie jest jeszcze powodem do wielkiej paniki, w końcu skoki generalnie są dziwne, a do listopada wciąż pozostało sporo czasu. Gorzej się robi, kiedy posłuchamy jednej z wypowiedzi Pawła po konkursie LGP w Wiśle.

Przebłyski dobrego skakania były na początku lata, kiedy te kombinezony jeszcze że tak powiem były bardziej z zeszłego sezonu, bo sami do końca nie wiedzieliśmy jakie te przepisy będą. Wtedy te skoki co niektóre wyglądały naprawdę fajnie, później jeszcze na obozie w Oberstdorfie też pojedyńcze skoki wyglądały fajnie, tam już te kombinezony były trochę bardziej przepisowe, ale wciąż nie wiedzieliśmy jakie te przepisy do końca będą. A potem było coraz gorzej – powiedział dziennikarzom, odpowiadając na pytanie Dominika Formeli.

Te słowa dla mnie dość jasno sugerują, że nowy sprzęt Wąskowi kompletnie nie podpasował i to właśnie jego wprowadzenie dziwnym trafem koreluje z zapaścią zaskakująco dużych rozmiarów. I to też zgadzałoby się z tym, jak to ma działać w teorii. Paweł nie dysponuje raczej jakimś atomowym odbiciem, ale kapitalną pracę wykonywał w powietrzu, jak się wydaje – zwłaszcza w drugiej fazie lotu.

A co z resztą nacji?

A jeśli wyjdziemy poza bańkę naszej reprezentacji, to idąc na sam dół tabeli poszczególnych konkursów, natknąć się możemy na Amerykanów. Frantz i Belshaw to niewątpliwie bardzo lotni zawodnicy, którzy w dodatku to, jak wyglądały skoki w 2015 roku, pamiętają co najwyżej z telewizji i to pewnie przez mgłę, więc to dla nich nowa sytuacja. Ok, Belshaw przez ostatni rok generalnie zjechał z formą, więc jakoś te katastrofalne występy w Courchevel i Wiśle można na siłę uzasadnić. Ale Frantz? Wydawałoby się, że Wisła to jego ulubione miejsce na ziemi, tymczasem on dwukrotnie odpadał w kwalifikacjach, zajmując raz przedostatnie i raz ostatnie miejsce. Nieco lepiej, ale wciąż miernie wypadał Artti Aigro, Kristoffer E. Sundal, czy Jewhen Marusiak. Pewnie to właśnie ci względnie młodzi zawodnicy oberwą na zmianach najbardziej, bo będą uczyć się podobnego sprzętu i poznawać go tak naprawdę od zera.

Jak skoki zmieniły się od 2015 roku?

Tak jak wcześniej wspomniałem – ponoć mówimy tu o powrocie do podobnych zasad jak te, które ostatnio obowiązywały w okolicach 2015 roku. I jak włączymy sobie jakiś konkurs z tamtego okresu to faktycznie pewne zmiany widać gołym okiem. Choćby w kwestii lotu właśnie – kiedyś często pojawiali się zawodnicy, którzy latali „pokracznie”, mocno odchyleni od nart, a i tak potrafili lądować daleko.

Ostatnimi takimi gagatkami, których akurat mam teraz w głowie, byli chociażby: Deschwanden, Wellinger i Asikainen. I właśnie w okolicach 2016 roku Wellinger zaczął mocno zmieniać swój styl, Deschwanden na kilka lat przepadł i wrócił do czółówki też w odmienionej wersji, a Asikainen skakał tak do końca kariery, również w 2016 roku wypisując się z poważnego skakania. Potem był jeszcze Siegel, ale zanim jego kariera się na dobre rozkręciła, przerwała ją kontuzja. A cofając się o kolejne dziesięć lat, można było być takim Eriksonem – sprawiać w locie wrażenie gościa, który ma pierwszy raz w życiu narty na nogach, a i tak wykręcać bardzo solidne rezultaty. Dziś, po okresie obszernych kombinezonów, najsłabsi technicznie w stawce są raczej zawodnicy pokroju Rotha czy Tittela, którzy i tak nie dają rady punktować w PŚ. A i tak mam wrażenie, że w konkurencji latania na stojąco, to taki Asikainen bije ich na głowę.

 

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *